Jak byłem guwernerem

    Pracowałem jako guwernant.

    Czy jestem pierwszym mężczyzną, który wykonywał taką pracę w czasach nowożytnych w Polsce? Pewnie nie, aczkolwiek nie znalazłem w internecie relacji żadnego guwernanta o swojej pracy. Domniemuję, że w Polsce są guwernanci, ale jest ich mało i nie afiszują się ze swoją pracą, która mogłaby być niezrozumiana przez polskie społeczeństwo. Ale zacznijmy od początku.

    Kim jest guwernant (inaczej guwerner)?

    Tyle teorii. Przejdźmy dalej do mojej historii guwernowania. W moim życiu wiele spraw dzieje się przypadkiem, zdarzają się niespodziewane zbiegi okoliczności, których sam nigdy bym nie wymyślił. I takim właśnie przypadkiem było otrzymanie przeze mnie propozycji pracy jako guwerner.

    Jesienią 2016 roku pracowałem w dwóch szkołach jako nauczyciel francuskiego. Dorabiałem sobie jednocześnie jako sprzedawca internetu światłowodowego w Orange. Moja praca polegała na chodzeniu po blokach od drzwi do drzwi i pytaniu mieszkańców, czy są zainteresowani usługą światłowodu z Orange.

    W październiku, w czasie mojej pracy na ul. Nowogrodzkiej, trafiłem w jednym z bloków na pewną kobietę, która zareagowała bardzo alergicznie na moje pierwsze pytanie: “Czy jest pani zainteresowana internetem światłowodowym z Orange?”, odpowiadając stanowczo: “NIE! Już robiłam interesy z Orange, wzięłam pakiet usług, który miał kosztować 70 zł, a później przez 24 miesiące płaciłam 180 zł!”. Taka stanowcza reakcja, wręcz na granicy gniewu, zaskoczyła mnie i poczułem się trochę zniechęcony. Zrobiłem jednak to, co mi dobrze wychodzi – po prostu jej słuchałem. Wysłuchałem całej jej frustracji na Orange, odpowiadając co jakiś czas, że ją rozumiem i że sam czułbym się podobnie jak ona. Rozmowa skończyła się tak, że nie przekonałem jej co prawda do światłowodu, za to zostawiłem moją wizytówkę. Pozostawienie wizytówki było sukcesem – z perspektywy handlowej oznacza to, że wzbudziłem jej zaufanie i że może kiedyś ta klientka do mnie wróci – wtedy, kiedy sama będzie miała na to ochotę.

    No i wróciła. Po 3 tygodniach zadzwoniła do mnie z informacją, że kończy się jej umowa na Internet. Na spotkanie z nią poszedłem o nietypowej godzinie – 21.00 (godzina dziwna, ale dla wielu warszawiaków to dopiero początek życia po pracy). Myślałem, że będzie tylko pani Edyta, ale na spotkaniu był jeszcze jej mąż – pan Robert. Spotkanie było przyjemne. Na początku rozmawialiśmy o Internecie, starałem się wytłumaczyć im wszystkie zalety światłowodu, mając nadzieję, że wezmą Internet i TV (Orange płaci za jedną taką umowę prowizję w wysokości min. 400 zł – dlatego mi zależało). Później przeszliśmy do tematów bardziej życiowych. Powiedzieli mi, że prowadzą ciekawe życie, że mają trójkę dzieci – wszystkie ponoć nieźle rozrabiały, ale wtedy akurat już spały. Opowiedziałem im trochę o sobie: “Pracuję w liceum jako nauczyciel francuskiego, a w Orange sobie dorabiam. Prawie żadnej pracy się nie boję (oprócz bycia grabarzem), jestem dosyć elastyczny – dam sobie radę w życiu, gdybym stracił pracę, ponieważ zbieram różne ciekawe kontakty i nawet mam już jeden kontakt do pani, która chciała mnie kiedyś zatrudnić jako guwernanta z francuskim, jednak z braku czasu odmówiłem jej”. Rozmawialiśmy też o edukacji, o moim podejściu do dydaktyki i pedagogiki.

    Była już 23; wiedziałem, że tej nocy nie sprzedam Internetu; oni stwierdzili, że tego dnia się nie zdecydują, że chcą się jeszcze trochę zastanowić. Było miło, ale co z tego – nic nie zarobiłem! Wyszedłem sfrustrowany.

    Parę dni później zapomniałem już o tym spotkaniu. Nagle, ni stąd, ni zowąd zadzwonił pan Robert, prosząc o spotkanie w pewnej sprawie w dogodnym dla mnie terminie. Nie powiedział mi, o jaką sprawę chodzi. Umówiliśmy się następnego wieczoru znowu o 21.00.

    Pana Roberta nie poznałem, przyszedł ubrany dosłownie jak budowlaniec po robocie. Oględnie mówiąc, byłem zaskoczony. Usiedliśmy w Costa Coffee (gdzie zazwyczaj się później spotykaliśmy). Znowu zaczęliśmy rozmawiać ogólnie o życiu, polityce, edukacji itd. To też jest jeden z elementów sprzedaży: najpierw zbudować relację z klientem, a dopiero później przejść do biznesu – tak, aby biznes był swego rodzaju dodatkiem do naszej relacji.

    Ja nie lubię takiego relacyjnego podejścia do handlu, wolę od razu przejść do konkretów na samym początku, zrobimy biznes i dopiero później możemy “budować” relację, rozmawiając o czymkolwiek.  Dlatego byłem zniecierpliwiony tą “przedbiznesową” dysputą.

    Cz. 2

    W końcu powiedział mi, o co chodzi: “Nie, nie wezmę od ciebie Internetu. Ale jest coś innego, co chciałbym ci zaproponować. Zaimponowałeś nam twoim podejściem do życia i pracą jako nauczyciel. Mam syna, Adama, ma 17 lat. Ma problemy z nauką z powodu dysleksji, my sobie z nim nie radzimy”.  Miał ponoć dobre usposobienie, chociaż również problemy ze złością – obrażał się na rodziców albo czasami krzyczał na swoją matkę. Był dobry z matematyki i interesował się grami komputerowymi, a oprócz tego był zakochany w sprzęcie z logiem jabłka.

    Dowiedziałem się też, że wcześniej, od początku 2 klasy gimnazjum, Adam pracował indywidualnie z domową korepetytorką. Poświęcała mu dużo czasu i to przynosiło efekty, ale na 2 miesiące przed egzaminem gimnazjalnym zostawiła go w niewyjaśnionych bliżej okolicznościach, co Adaś mocno przeżył. Trochę mnie zastanowiły te “dziwne okoliczności”, ale nie drążyłem tematu dalej.

    “…Dlatego chciałbym cię zapytać.” – i tu najlepsze pytanie, którego nie zapomnę do końca życia: “Michale, brzmi to trochę dziwnie, jak facet tak powie do faceta, Czy zostaniesz naszym guwernantem?”.  Tak, zaskoczyło mnie to pytanie. Odpowiedziałem, że wstępnie tak, ale potrzebuję dać sobie trochę czasu na podjęcie decyzji. Po paru dniach zgodziłem się. Pracę miałem zacząć od zapoznania się z moim przyszłym uczniem.

    Parę dni później doszło do mojego pierwszego spotkania z Adamem. W tej samej kawiarni, w niedaleko Nowogrodzkiej; tym razem trochę wcześniej, bo o 20.00. Na spotkanie przyprowadził go pan Robert. Przedstawił mnie Adamowi: “Adamie, to jest Profesor Michał, który jest dla mnie bardzo ważną osobą. Michał jest wybitnym pedagogiem, uczącym w najlepszych warszawskich szkołach, z bardzo dużym doświadczeniem dydaktycznym. Bardzo mi zależy na tym, żeby zaczął ci pomagać. Ale to już tylko od ciebie zależy, czy przekonasz go do siebie. Michał nie chce marnować czasu na uczniów leniwych. Mam nadzieję, że nie przyniesiesz mi wstydu”. Cóż, nie byłem ani profesorem, ani wybitnym pedagogiem. Czułem się lekko zażenowany. Nikt, nigdy wcześniej nie przedstawił mnie tak uroczyście i mądrze. Ego podskoczyło:) I zostaliśmy sami.

    Adam, bez ojca, był bardzo skrępowany. Zobaczyłem, że rzeczywiście był sympatyczny, małomówny, raczej zamknięty w sobie. Zacząłem prowadzić z nim wywiad, zadając mu przeróżne pytania, dotyczące najpierw tego, co lubi robić. Zazwyczaj tak robię, nie rozmawiam od razu o nauce. Tak jak w tej nielubianej przeze mnie technice sprzedaży przez budowanie najpierw zaufania i robienia sprzedaży obok, podobnie postępuję z uczniami prywatnymi. U Adama to zagrało. Zaczął mi mówić o swoich ulubionych grach, o swoich innych zainteresowaniach. Cała moja uwaga skoncentrowana była na nim. Myślę, że Adam to  poczuł. Po takiej ogólnej, swobodnej rozmowie, chłopak był mniej skrępowany. Dzięki temu mogliśmy przejść do niewygodnego tematu szkoły. Powiedział mi, że nie lubi się uczyć i że ma ogólne problemy ze skupieniem się na lekcji. Wspomniał, że pracował już wcześniej z panią Ewą (studentką), która siedziała z nim 15 godz. w tygodniu i że było to dla niego dużym wsparciem.

    Na koniec spotkania powiedziałem, że chętnie poświęcę mu swój czas, ale będę od niego wymagał pełnego zaangażowania na miarę jego możliwości. Mogłem mu poświęcić maksymalnie 8 godz. tygodniowo podczas 4 spotkań, nasze spotkania miały polegać na powtarzaniu materiału ze szkoły, uczeniu jak się uczyć, uczeniu się planowania nauki w cyklu tygodniowym, rozmowach o szkolnych problemach i sukcesach. Oprócz tego podkreśliłem, że nasze spotkania będą jego bazą wyjściową do samodzielnej nauki: miałem mu na koniec każdego spotkania pokazywać, jakiego materiału ma się nauczyć do szkoły, a także co powinien powtórzyć/przygotować na nasze kolejne spotkania. I Adam zgodził się na taką formę współpracy. Pracę mieliśmy zacząć dwa dni później.

    Adam mieszkał na ulicy Nowogrodzkiej, w dużym apartamencie o powierzchni około 150 m2, z 3 pokojami, dużym salonem, dwiema łazienkami i dużą kuchnią. Całość robiła wrażenie. My mieliśmy mieć lekcje w pomieszczeniu  biurowym, znajdującym się tuż obok kuchni (tak niefortunnie umiejscowionym, że było pomieszczeniem przechodnim do kuchni), co okazało się później dużym minusem – jego rodzice wielokrotnie wchodzili do kuchni i nam przeszkadzali.  

    W czasie pierwszego spotkania jednak nie było nikogo w domu – mieliśmy idealną ciszę do studiowania. Robiliśmy lekcje z języka angielskiego i polskiego. Czytałem z Adamem krótki angielski tekst i wspólnie go tłumaczyliśmy. Nie będę Cię, drogi czytelniku, zanudzał tu opisem, nasze spotkanie trwało 2 godziny, ostatnie 20 minut poświęciliśmy na podsumowanie naszej lekcji, a oprócz tego wskazałem Adamowi listę rzeczy do zrobienia do szkoły na kolejny dzień oraz do przygotowania na nasz kolejny seans studyjny, który miał się odbyć 2 dni później. Ja sam byłem zadowolony z pracy Adama.

    Kolejne spotkania spędzałem na poznawaniu mojego ucznia. Znamienne, że przez cały pierwszy tydzień jego rodzina nie pojawiła się ani razu w domu. Z jednej strony chciałem ich poznać, ale z drugiej ta spokojna atmosfera pracy była dla mnie komfortowa. Dla mnie jako korepetytora w domu ucznia, im mniej ludzi tym lepiej. Poza tym, obowiązkowo zawsze drzwi zamknięte. Uczenie jest dla mnie czymś indywidualnym i nie lubię być obserwowany. Najlepszym tego potwierdzeniem jest to, jak w większości inni nauczyciele szkolni reagują na przeróżne obserwacje zewnętrzne ich lekcji.

    Wracając do tematu. Pierwszy tydzień był twórczy. Poznawałem mojego ucznia i tworzyliśmy nasz system pracy. Byłem zdziwiony jego skupieniem, wykonywaniem wszystkich zaproponowanych przeze mnie zadań w czasie naszych sesji. Większość czasu spędzaliśmy nad angielskim, francuskim, polskim, a także wos-em. Pracowałem z nim zupełnie tak, jakbym był jego korepetytorem do pomocy w bieżących problemach szkolnych: wyjaśniałem mu niezrozumiałe zagadnienia z języków obcych, powtarzaliśmy zagadnienia z języka polskiego z ostatnich 2-3 lekcji, a także czytaliśmy (czasami ja, a czasami Adam czytał), opowiadając na bieżąco, by następnie zrobić krótkie notatki.

    Taka praca zajmowała nam 80% czasu, przez ostatnie 20% ustalaliśmy razem, co Adam powinien zrobić na kolejny dzień do szkoły (na pewno pracę domową), na kolejne nasze spotkanie (np. przeczytać 20 stron lektury obowiązkowej z języka polskiego).  

    Na kolejnym spotkaniu – najpierw sprawdzaliśmy wykonanie umówionego poprzednio zakresu pracy, następnie przechodziliśmy do bieżącego materiału szkolnego, ustalaliśmy plan dalszej pracy. I tak dalej.

    Adam przez pierwszy tydzień był uczniem raczej pilnym. Skupiony na naszych zajęciach, wykonywał prawie wszystko, o co go prosiłem. Rozmawiałem o tym z jego ojcem, który uprzedzał, żebym się zbytnio nie cieszył, ponieważ Adam prawie do wszystkiego ma słomiany zapał, może za wyjątkiem gier komputerowych

    Drugi i trzeci tydzień zaczął potwierdzać opinię pana Roberta o synu. Adam przestawał  odrabiać zadane przeze mnie prace domowe. Najgorzej było z czytaniem lektury “Mitologia, część I Grecja” Jana Parandowskiego. Od początku chciałem Adama uczyć systematyczności i metody małych kroków. Te mity greckie miały być omawiane za trzy tygodnie, dlatego ustaliliśmy, że będzie czytał sam po 15 stron dziennie. Metoda małych kroków. Chciałem uniknąć sytuacji pośpiesznego czy nerwowego czytania streszczenia na dzień przed tym terminem. Niestety, to się nie udało. Przez pierwsze 4 dni, czyli na samym początku naszej współpracy Adam czytał 15 stron dziennie, przez kolejne dni czytał mniej – tak, że musiał doczytywać brakujące strony przy mnie. Po tygodniu zacząłem jednak zauważać, że nie ma szans na skończenie tej lektury.  

    Ten problem zbiegł się z prezentem dla Adama od jego ojca: pan Robert kupił najnowszego iMaca (wymarzony komputer mojego ucznia, wart dobre parę tysięcy złotych) jako wsparcie dla naszej pracy edukacyjnej. Oczywiście, Adam był wniebowzięty, ja też odetchnąłem z ulgą, ponieważ do tej pory korzystaliśmy w naszej pracy z laptopa matki chłopaka, a nie zawsze mieliśmy do niego dostęp, co było bardzo uciążliwe. Nie przewidziałem jednak, że taki nabytek może odciągnąć chłopca od nauki. Ja rozumiem, że Adaś cieszył się jak dziecko, odkrywając nowe funkcje iMaca i sprawdzając, jakie gry jest w stanie pociągnąć.  Ale…

    Adam na naszych spotkaniach był coraz bardziej rozproszony, nie czytał mitów, a także przestał przygotowywać się do lekcji. Słowa pana Roberta sprawdziły się co do joty. Zacząłem Adamowi zwracać uwagę na tę sytuację, oczywiście obiecywał, że się poprawi. Się nie poprawiał. Zdecydowałem się na radykalny krok. Wsparty przez pana Roberta, postawiłem mojemu uczniowi ultimatum “jeżeli nie odrobisz jeszcze raz tego, o co cię poproszę, to kończymy współpracę”.

    Kolejne spotkanie rozpoczęliśmy od zwykłej rozmowy o tym, co słychać u Adama, aby następnie przejść do pracy domowej. Nie byłem zdziwiony, kiedy odpowiedział tak samo wymijająco, jak do tej pory: “Kurna, nie dałem rady. Miałem dodatkową pracę z Podstawy przedsiębiorzości i musiałem prezentację przygotować”. Odpowiedziałem krótko: “Adam, wiesz, jaka była umowa, nie wypełniłeś jej, dlatego nie widzę sensu naszej dalszej współpracy. Dzięki za wspólną pracę do tej pory!”. Pierwszy raz zobaczyłem wtedy przerażenie i stłumione łzy w oczach tego chłopaka. Bał się matki, reakcji pana Roberta. Wiedział wtedy, że zawalił, ale nie czuł żalu, jedyne, co go motywowało, to strach przed karą.  “Powodzenia” – powiedziałem i wyszedłem.

    Zadzwoniłem od razu do jego ojca; byliśmy w ciągłym kontakcie telefonicznym, a także raz na dwa tygodnie spotykaliśmy się w niedalekiej kawiarence na omówienie bieżących postępów i problemów. Poza tym, tylko pan Robert był moim szefem, jego żona nie angażowała się do mojej pracy z Adamem. O pani Edycie później napiszę jeszcze słowo. W czasie tej rozmowy pan Robert przeprosił za swojego syna, obiecał, że z nim porozmawia i żebym nie myślał sobie, że pozwoli mi zrezygnować z pracy z Adamem. Już po tygodniu mojej pracy stwierdził, że mam pozytywny wpływ na chłopaka. Adam wcześniej miał być zniechęcony szkołą; ba! chodził poirytowany, kłócił się z rodzicami, nie miał przyjaciół, a jedyne co go interesowało to gry komputerowe i iPhone. Dzięki kontaktowi ze mną stał się bardziej pogodny, mniej wybuchowy i więcej rozmawiał z ojcem. Miło było mi to słyszeć.

    Spotkanie z panem Robertem potwierdziło moje przeczucie, że złapałem dobry kontakt z jego synem. Uczenie Adama było moją pracą, ale jej bardzo ważną częścią było też stworzenie dobrej atmosfery. Zbudowaliśmy ją już na początku naszej współpracy. Szybko się przekonałem, że problemy z nauką są tylko czubkiem góry lodowej: jego bogaci rodzice byli zajęci pogonią za pieniędzmi, opieką nad młodszymi siostrami (w tym jedną chorą na padaczkę), a po całym dniu wracali do domu zmęczeni i nie rozmawiali z synem. Adam był chłopakiem pozostawionym samemu sobie, nie był wysłuchany przez nikogo. Jakby tego było mało, jego matka cały czas irytowała się na niego, podniesionym i szorstkim tonem zwracając mu uwagę i wyrażając ciągłe pretensje o różne aspekty życia codziennego i nauki. Razem z panem Robertem byli zaskoczeni, że Adam odpowiada jej krzykiem na ciągłe zwracanie uwagi – o niedomkniętą szafkę, o bałagan w pokoju, o lenistwo, wreszcie o złe oceny.  Pani Edyta była do tego stopnia wyćwiczona w “strofowaniu” syna, że krzyczała na niego nawet w mojej obecności, a przy tym w tym samym niemal momencie stawała się miłą Edytą, pytającą mnie, “Michale, napiłbyś się herbaty, czy kawy?”.

    Cz. 3

    Wracając do sytuacji kryzysowej z Adamem. Zadzwoniłem do pana Roberta, aby opisać sytuację. Odpowiedział, że wcale go to nie dziwi – to typowe nastawienie Adama do wszystkich dookoła, w którym to on i jego przyjemności są najważniejsze; że dostaje wszystko, nawet prywatnego nauczyciela, podane jak na tacy i ma to wszystko w d….. Przeprosił za zachowanie syna i błagał, żebym nie zniechęcał się tak szybko. On  z nim porozmawia i za parę dni wracamy do zajęć.

    Dwa dni później zostałem poinformowany, że Adaś już przemyślał swoje zachowanie i jest gotowy na kolejne sesje edukacyjne. Spotkaliśmy się. Adam przeprosił, powiedział, że nawalił i że od tej pory będzie się usilnie starał i przykładał do nauki. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Kolejne dni pełne były rzeczywiście efektywnej współpracy. Niestety, stan mojego “pacjenta” zaczął się pogarszać. Adam ponownie przestawał przygotowywać się i do zajęć ze mną, i do szkoły.

    Zacząłem się zastanawiać, co mógłbym zrobić w tej sytuacji, jednocześnie konsultując się ze znanymi mi pedagogami i psychologami. Utwierdzili mnie w tym, że ponowne zerwanie współpracy będzie bezcelowe. Jeżeli raz się coś takiego powtórzyło i nie pomogło, to i tym razem nie zadziała. Zdecydowałem, że moje dwugodzinne spotkania z Adamem trzeba wydłużyć do 4 godzin. Adam nie był w stanie pracować samodzielnie, poza spotkaniami ze mną. Został w pewien sposób uwarunkowany przez swoją matkę do tego, że trzeba z nim siedzieć, pilnować go. Przez pierwszy miesiąc nie widziałem, że w moim uczniu aż tak mocno tkwi to przyzwyczajenie. Jego ojciec też mi o tym wprost nie powiedział.  Mój pomysł na Adama był następujący: siedzimy razem tyle ile trzeba przez kolejne 6 miesięcy, następnie próbujemy powoli go usamodzielniać.

    Zaczęliśmy pracować po 4 godziny dziennie, 4 razy w tygodniu. Od tej pory nasza praca była coraz lepsza. Robił wszystko przy mnie, nie narzekał. Na początku każdej sesji rozmawialiśmy ogólnie o tym co było w szkole, co zdarzyło się w ciągu dnia. Często bywało tak, że po fajnym dniu w szkole jego dzień został popsuty przez kłótnię z matką. Moja rola polegała wtedy na wyciszeniu Adama, tak aby mógł zająć się nauką. W czasie takich emocjonalnych momentów wzburzenia pomagała mu zwykła rozmowa, spacer, filmiki na YouTube, słuchanie razem muzyki, oglądanie memów itd. Z dzisiejszej perspektywy podziwiam tego chłopaka, ponieważ ufał mi na tyle, że potrafił rozpogodzić się na początku zajęć, aby następnie zająć się nauką. Była to praca psychologiczna z mojej strony i duża doza zaufania ze strony Adama, które dawały widoczne efekty.

    Zmieniliśmy też podejście do języka polskiego; wielu polonistów może się oburzyć, ale powtórzyłbym to jeszcze raz:)  Jak już napisałem wcześniej, chciałem, żeby czytał całe lektury, które były obowiązkowe. Niestety, nie był w stanie tego zrobić: nienawidził książek przez matkę, która zmuszała go do czytania, a i dysleksja też nie pomagała – był uzdolniony matematycznie, a nie językowo. Dlatego zdecydowałem się na czytanie streszczeń. Adam czytał przy mnie małe partie streszczeń, następnie powtarzaliśmy główne fragmenty – rozmawialiśmy o tym w taki sposób, żeby Adam poczuł główny wątek, zrozumiał postępowanie postaci. Starałem się włączyć w to jego wyobraźnię – miał sobie wyobrazić świat bohatera, być w tym świecie, nauczyć się go – tak, żeby miał w swojej głowie gotowy film, który byłby w stanie w odpowiednim momencie wyświetlić. Dodatkowo taki mentalny obraz świata był czasami wzmocniony ekranizacją danej lektury. Pozwoliło mu to wyciągnąć się z oceny 2 na 3 w pierwszym semestrze, a w drugim na 4.

    Wydłużenie czasu naszej wspólnej pracy opłaciło się. Wspólnie z panem Robertem wyznaczyliśmy nasz cel końcowy: Adam miał mieć średnią semestralną i końcoworoczną 4,0. Na początku naszej współpracy, w październiku, jego średnia oscylowała wokół 2,7. W dwa miesiące doszedł do wyniku 4,0.

    Rok szkolny zakończył również ze średnią 4,0. Cel został zrealizowany.

    Do dzisiaj jestem pod wrażeniem tego osiągnięcia.

    Ciąg dalszy historii może kiedyś nastąpi.

    ps. Niektóre zdarzenia i imiona bohaterów tego opowiadania zostały zmienione ze względu na ich dobra osobiste.

    Link do bardzo ciekawej relacji samego Sienkiewicza z czasów guwernowania):

    TUTAJ 🙂


    .

    Podobał Ci się ten artykuł?

    Jeśli tak, to zarejestruj się aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach oraz metodach efektywnego uczenia się.
  •  

     

  •  

     

  • 2 Responses
    • Anna
      25 czerwca, 2020

      Mam podobny problem z synem. O ile z matematyką radzi sobie w stopniu zadowalający, to j.polski leży, angielski z resztą też. Zainspirował mnie Pan do zmiany podejścia do dziecka. Co z tego wyniknie, przekonamy się. Bardzo dziękuję za ten tekst.

      • Michał Walasek
        25 czerwca, 2020

        Dziękuję Ania i ja. Rodzice często zbyt dużo wymagają od swoich dzieci. A przecież nie wszyscy będą naukowcami itd.. Dla takiego 1 komentarza warto było napisać ten tekst:) Super.

    Co o tym myślisz?

    Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *. Twój adres email nie zostanie opublikowany.